To nie był zły rok. Co prawda na samym blogu nie działo się wiele, jednak często byliśmy poza domem, poznawaliśmy nowe miejsca, czy też wracaliśmy na stare szlaki. Plany mieliśmy znacznie bogatsze, ale nigdy nie przywiązywaliśmy do nich dużej wagi. Poszczególne punkty traktowaliśmy raczej w kategoriach wypadów, które fajnie zrobić. A życie pisze własne scenariusze odkładając część planów na później.
A co z naszej perspektywy było naj?
Najlepszy wypad jednodniowy
Kasprowy Wierch.
Faza na skitury trwa u mnie już kolejny sezon :). Może i nie było najwięcej śniegu (droga na Boczań była usłana kamieniami), może pogoda nie była najlepsza – co oddają czarno-białe zdjęcia, ale wycieczka dostarczyła dużo frajdy.
Najlepszy wypad weekendowy
To był bardzo skondensowany weekend. Oczywiście nie starczyło czasu, aby zrealizować wszystkie plany, niemniej działo się bardzo dużo. Wymieniając tylko wschód słońca na Sokolicy, jesienny redyk, czy też objazdówkę po Spiszu.
Najlepszy wyjazd wielodniowy
I to nie tylko dlatego, że to jedyny dłuższy wyjazd w roku :). Nawet gdyby nasz urlop miał więcej dni i udałoby się jeszcze gdzieś na dłużej wyskoczyć, to poprzeczka byłaby postawiona wysoko. Beskid Niski bardzo nam się spodobał, poznaliśmy cząstkę z tego co ma do zaoferowania i chcemy więcej.
Najlepsza przeczytana książka
Rafał Urbanelis: „Poza trasą”.
W tym roku na rynku literatury górskiej pojawiło się dużo książek. Dobrych, średnich, słabszych, głośniejszych medialnie i tych cichszych. Pomimo wielu nowych tytułów, dla mnie ten rok czytelniczo nie obfitował za bardzo w ten rodzaj literatury. Musiałem od niej odpocząć i sięgałem częściej po kryminały, czy też reportaże – polecam wydawnictwo Wydawnictwo Dowody na Istnienie. Niemniej trochę górskich książek przeczytałem, a za najlepszą uważam „Poza trasą” Rafała Urbanelisa, która może jednak ma w sobie coś z reportażu :). Jak napisałem na naszym Instagramie „Narty są motywem przewodnim, ale nie tyle o nartach to książka, co o Ludziach spotykanych po drodze… Książka pisana z pasją 📖!”
Największe rozczarowanie
Przyczepka rowerowa.
Oglądając społecznościowe profile niektórych osób stwierdziliśmy, że przyczepka rowerowa jest dla nas jak znalazł. Nie chcieliśmy jej wykorzystać z rowerem, ale jako… wózek. W końcu wiele osób tak robi.
Nie był to strzał w dziesiątkę. Skorzystaliśmy raz (na szczęście z wypożyczalni) i już nie powtórzyliśmy. Zarówno droga na Halę Boraczą, jak i z powrotem nie należały do przyjemnych.
Podsumowując
To był dobry rok! Mamy nadzieję, że dla Was również.
A dlaczego przyczepka rowerowa się nie sprawdziła? Na skitury we trójkę to jeszcze za wcześnie, ale świetnie się nadają za to biegówki. Jak bywam w Jakuszycach to często widzę takie wózki (ale narciarskie) i jako obserwator wnioskuję, że każdy jest zadowolony (i siedzący i ciągnący ;)
Kilka elementów na to wpłynęło: 1) jednak jest ciężka :); 2) trudno się nią manewrowało; 3) Córa nie chciała w niej jechać. Myślę, że to w dużej mierze jednak kwestia marki/modelu. My mieliśmy okazję porozmawiać z jedną użytkowniczką Thule, która była zadowolona.
Teraz zaś mocno myślę o czymś narciarskim, bo obserwujemy innych rodziców i ciągnie, ciągnie.
PS. A zimą zazdrościmy Ci Sudetów :) . W Beskidach ilość tras przygotowanych pod biegówki jest jednak znikoma.