Po zakończeniu sezonu górskiego 2008, nadszedł czas na planowanie tras w roku następnym. Jednym z moich celów stał się Gerlach (słow. Gerlachovský štít – 2655 m n.p.m.). Pozostała kwestia przekonania kompanów do wycieczki, co nie było najłatwiejszym zadaniem, oraz znalezienie przewodnika, gdyż na wspomniany szczyt nie prowadzi żaden znakowany szlak turystyczny, a wejścia można dokonać tylko z osobą uprawnioną.
Po odwiedzeniu strony Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich i przyjrzeniu się sylwetkom przewodników, wybór padł na Jana Gąsienicę Roja II.
Na tydzień przed wyjazdem załatwiłem ostatnią formalność, tj. ubezpieczenie (zawierające akcję poszukiwawczą i ratowniczą oraz transport helikopterem), którego koszt zmieścił się w kwocie 5 złotych od osoby (jak widać, brak ubezpieczenia w Tatrach słowackich po prostu się nie opłaca, gdyż koszty ewentualnej akcji ratowniczej zdecydowanie przewyższają koszt ubezpieczenia).
W drogę, w drogę, miły bracie …
O 3.30 zadzwonił budzik. Szybkie śniadanie, zebranie się, aby o 4:20 wyjść przewodnikowi naprzeciw. Na dworze przywitała nas piękna, księżycowa noc, co zapowiadało dobrą pogodę.
Transport do Tatrzańskiej Polanki (słow. Tatranská Polianka) przebiegł sprawnie. Tam przesiedliśmy się do samochodu, który podwiózł nas do schroniska „Śląski Dom” (słow. Sliezky Dom – 1667 m n.p.m.). Podczas tej przejażdżki mieliśmy okazję obserwować ogromne zniszczenia spowodowane przez orkan w 2004 roku. Przed samym schroniskiem nastąpiło szybkie posilenie się i około 6:00 wyruszyliśmy w górę.
Na Gerlach
Początkowo droga, wzdłuż Wielickiego Stawu (słow. Velické pleso – 1663 m n.p.m.), przebiegała bez większych problemów, jednak od momentu ostrego skrętu w lewo i rozdzielenia się naszej drogi od szlaku zielonego, biegnącego na Polski Grzebień (słow. Poľský hrebeň – 2200 m n.p.m.), trudności zaczęły narastać. Ku mojemu zaskoczeniu, na trasie znajdowało się wiele grup turystycznych, co zapowiadało problemy na szlaku – mijanki, zagrożenie bycia trafionym kamieniem, czy też zrzucenia kamienia.
Cały czas poruszaliśmy się do wylotu Wielickiego Żlebu, z którego prawej strony znajduje się stroma, gładka, 15-metrowa ściana zwana Wielicką Próbą (słow. Velická próba – ok. 1980 m n.p.m.). Przed wejściem na tę ścianę każdy ubrał kask, uprząż, a przewodnik zawiązał linę asekuracyjną i ustalił kolejność marszu (mnie przypadło ostatnie miejsce). Po kilku wskazówkach dotyczących poruszania się zaczęliśmy naszą „próbę”.
Ścianę pokonaliśmy bez większych problemów pomimo znacznych ekspozycji. Za Próbą zaczyna się dość monotonne, jednostajne podejście, przez co część naszej grupy potrzebowała częstszych odpoczynków. Postoje umożliwiły nam podziwianie widoków – odsłonił się Sławkowski Szczyt (słow. Slavkovský štít – 2452 m n.p.m.), a po chwili ukazała się Łomnica (słow. Lomnický štít – 2634 m n.p.m.). Dłuższa przerwa miała miejsce dopiero na Przełęczce nad Kotłem. Mniej więcej od tamtego miejsca droga biegnie zachodnią granią gdzie zaczynają się trudności orientacyjne. My wiele meandrowaliśmy, podchodziliśmy, schodziliśmy, by znów podejść. W pewnym momencie podeszliśmy do bardzo charakterystycznego miejsca – wystającej skały, którą pokonaliśmy dość sprawnie. Po kilku minutach osiągnięcie szczytu stawało się coraz bardziej realne, tym bardziej że dostrzegliśmy krzyż znajdujący się na nim.
Na wierzchołek dotarliśmy o 9:30, tak więc droga od Śląskiego Domu zajęła nam trzy i pół godziny. Tam spotkała nas bardzo miła niespodzianka, gdyż przez około pięć minut na wierzchołku znajdowaliśmy się całkowicie sami. Kilka pamiątkowych zdjęć i na górze zrobiło się tłoczno…
Zejście
Krótki odpoczynek, posiłek, ciepła herbata i konieczne stało się schodzenie Batyżowieckim Żlebem. Zejście okazało się dużo bardziej wyczerpujące, niż początkowo sądziliśmy – wymagało ciągłego skupienia i uwagi, a Batyżowiecka Próba (słow. Batizovská próba – ok. 2250 m n.p.m.) była zdecydowanie trudniejsza technicznie od Wielickiej (duże ekspozycje, wiele klamer). Ten odcinek (jak i kilka innych) miałem umiarkowaną przyjemność prowadzić, przewodnik natomiast asekurował nas z góry.
Po pokonaniu ostatnich trudności zatrzymaliśmy się w dogodnym miejscu, odpięliśmy uprzęże, zdjęliśmy kaski; od tamtego miejsca droga przybrała charakter bardziej beskidzki aniżeli wysokogórski. Po murawach i piargach dotarliśmy na brzeg Batyżowieckiego Stawu (słow. Batizovské pleso – 1884 m n.p.m.), a następnie magistralą turystyczną poszliśmy w kierunku Śląskiego Domu, do którego dotarliśmy krótko przed godziną 14:00.
Zakończenie wyprawy
Pozostała kwestia dojechania do Poronina, rozliczenia się z przewodnikiem i czas było się pożegnać.
Wycieczka w górach wysokich, nieznakowaną trasą i pod opieką przewodnika to zdecydowanie nowe doświadczenie w moim górskim CV. Na pewno warto spróbować. A przewodnik, no cóż, ja mogę go tylko polecić :).
Galeria
Informacje praktyczne
Punkt na mapie
Przewodniki
- Jaćkiewicz L.: "Nieznane Tatry, Przewodnik wysokogórski. Tom I". Wydawnictwo Góry, 2007
- Nyka J.: "Tatry słowackie. Przewodnik". Wydawnictwo Trawers, 2008
Mapy
- "Tatry Wysokie. Słowackie i polskie". Skala 1:25 000, Wydawnictwo CartoMedia, Poznań 2008
Bardzo ciekawy opis wycieczki. Z niecierpliwością czekam na dalsze…
Wybieram się na gerlach tylko gdzie mam znaleźć przewodnika i gdzie kupić ubezpieczenie bo nie mieszkam w Polsce.
Przewodników proponuję wybrać ze strony Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich. Napisz do kilku, aby zorientować się w cenach – te potrafią się dość sporo wahać :).
Niektórzy ubezpieczyciele posiadają stosowne ubezpieczenia, zawierające akcję poszukiwawczą i ratowniczą z użyciem helikoptera. Ja na tamten czas korzystałem z PZU. Z całą pewnością Przewodnik również pomoże w tym temacie.