Wiedzieliśmy, że narodziny Córeczki zmienią wiele w naszym poukładanym życiu. Ale żeby aż tak? :). W końcu przyszedł czas na pierwszy wyjazd i co się z tym wiąże, pierwszą górską wędrówkę. Nie mieliśmy zamiaru szarżować na początek, bo po pierwsze był to powrót Ani na szlak po dłuższej przerwie a dodatkowo było więcej pytań, niż odpowiedzi. Ile zabrać pieluch? Co z przewijaniem? Jak Ją ubrać? Ile ciuszków zabrać na zmianę w razie jakiejś awarii, i tak dalej…
Sudety, jako kierunek, wybraliśmy w miarę naturalnie. Do Korony Gór Polski zostały nam trzy szczyty z tego obszaru, spośród których żaden nie jest szczególnie wymagający, za to można zrobić przyjemne, niedługie spacery.
Pierwsze kroki… w domu
Wózek na wycieczkę górską nie wchodził w grę, musieliśmy wybrać alternatywne metody transportu. Ostatnio w modzie jest chustonoszenie, więc i nas nie mogło to ominąć. Naczytaliśmy się dużo, rozważaliśmy za i przeciw, aż w końcu – chyba w maju – zdecydowaliśmy się na konsultacje i ostatecznie zakup chusty. Tak, tak, wcześnie przygotowywaliśmy się do wrześniowego wyjazdu :).
No ale musimy przyznać, że ta chusta to tak nie do końca nam wychodzi. Niby próbujemy, trochę nosimy, ale… No właśnie, niestety są „ale” w postaci, że Mała bardzo się wierci przy zakładaniu i często musimy ją poprawiać, poza tym, nasza chusta jest dość gruba, przez co noszący nie zawsze czuje się komfortowo. To zdecydowało, że przed wyjazdem zdecydowaliśmy się na dodatkowy zakup. Padło na nosidełko dla noworodków od firmy Tula, a więc ergonomiczne, zachowując odpowiednio zakrzywiony kręgosłup dziecka, utrzymujące nóżki w odpowiedniej pozycji i wygodne. Wygodne zarówno dla noszonego, jak i noszącego.
Zaopatrzeni w chustę i nosidło, byliśmy gotowi na podbój sudeckich szlaków.
2+1 i pies, czyli spakuj się tu mądrze
Pakowanie zawsze było dla nas problematyczne, przekładane na ostatni moment, a i tak połowa rzeczy nigdy nie była wykorzystywana. Jeżdżąc w dwójkę z psem spokojnie mogliśmy sobie pozwolić na nadbagaż, bo miejsca w samochodzie było pod dostatkiem. Było, ale nagle go zabrakło.
Ile trzeba zabrać rzeczy dla niemowlaka na pięciodniowy wyjazd? Wydaje się, że w sumie niewiele, nam wyszła cała walizka, nie licząc dodatkowych akcesoriów. Dla porównania do drugiej walizki, nieco większej, spakowaliśmy nasze rzeczy…
Ubranka, gdyby było cieplej, ubranka, gdyby było zimniej, ubranka, gdyby było zimno, ubranko na ciepłą noc, na chłodną i na zimną noc. A to wszystko co najmniej razy dwa, no bo może się wydarzyć jakieś „nieszczęście”. Dodatkowo pieluszki, kosmetyki, wanienka. Sporo tego. No i oczywiście do samochodu musi zmieścić się i wózek i klatka dla psa. Kombi okazało się za małe. Na ratunek przyszła siostra, udostępniając bagażnik dachowy. Znowu poczuliśmy się wolni :).
Aspekt pakowania się na wyjazd był rozwiązany, pozostała kwestia spakowania się na wycieczkę. Uznaliśmy, że musimy zmieścić się w jednym plecaku, aby druga osoba mogła nieść Pierworodną. W plecaku musiało się znaleźć jeszcze miejsce na dodatkowe ubranka, pieluchy i podkłady do przewijania no i oczywiście wodę. Wodę dla psa. Plecak nie należał do najlżejszych, ale tragedii też nie było.
Zdobywamy Waligórę
Na pierwszy ogień wycieczek w powiększonym składzie wzięliśmy Waligórę (936 m n.p.m.), która wydawała nam się najłatwiejsza. Taka w sam raz na rozgrzewkę. Przejrzeliśmy internety, przeczytaliśmy relację z wejścia Bartosza Andrzejewskiego i stwierdziliśmy, że większość wejść odbywa się szybkim, podobno stromym wariantem, którego chcieliśmy uniknąć.
Wybraliśmy nieco dłuższą drogę, biegnącą początkowo niebieskim szlakiem ze schroniska Andrzejówka. I jakie wnioski? Ano takie, że szło się bardzo przyjemnie, nie odczuwało się podejścia – to taka droga dobra na rower – a widoki są zacne. Naszą uwagę po drodze zwróciły ruiny owczarni przy pałacyku myśliwskim księżnej Daisy, których historię poznaliśmy później, czytając artykuł „Księżna Daisy: projekt Heidelberg – dzika górska rezydencja” (polecamy ciekawą lekturę z dużą ilością zdjęć). Mniej widokowo i trochę bardziej stromo zrobiło się przed samym wierzchołkiem.
Na szczycie byliśmy po godzinie od wyjście ze schroniska, a więc czas był chyba też niczego sobie. Sam szczyt jest zarośnięty, przez co pobyliśmy na nim chwilę, wyłącznie w celu zrobienia zdjęć.
Wracaliśmy tą samą drogą z drobną modyfikacją. W pewnym momencie nie skręciliśmy tak, jak nakazywał szlakowskaz, a poszliśmy dalej szutrową ścieżką. I polecamy ten wariant, gdyż jest on nieznacznie dłuższy, a obfituje w ciekawe widoki.
Żurek na szlaku
Schronisko Andrzejówka ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. My mieliśmy się przekonać, jak tam jest, ale nie do końca to wyszło. Punktem spornym okazał się psiak, który nie ma wstępu na salę jadalną. Wietrzna pogoda nie pozwoliła nam na uraczenie się posiłkiem na zewnątrz, tak więc żurek jedliśmy w korytarzu. Przed toaletami :).
Jedzenie smaczne, szkoda, że nie przy stoliku. Rozumiemy i jak najbardziej szanujemy zakaz wprowadzania psa na salę, ale jedząc pomyślałem sobie, że taki jeden stolik na korytarzu wiele by zmienił. Przynajmniej w naszych oczach.
Galeria
Informacje praktyczne
Punkt na mapie
Trasa
Odcinek | Szlak | Czas | GOT |
Schronisko PTTK Andrzejówka – Waligóra | niebieski żółty |
1 godz. 00 min | 2 / 1 |
Waligóra – Schronisko PTTK Andrzejówka | żółty niebieski |
0 godz. 40 min | 1 / 2 |
Rzeczywisty czas przejścia: Czas ruchu: Czas postoju: |
1 godz. 50 min 1 godz. 30 min 0 godz. 20 min |
3 / 3 |
Mapa trasy
Profil trasy
Dojazd
Zdecydowaliśmy się na krótki szlak, prowadzący spod schroniska Andrzejówka, gdzie znajduje się parking samochodowy. Do schroniska prowadzi przyzwoita droga, a dojazd z Wałbrzycha zajmuje około dwadzieścia minut.
Przewodniki
- Skała C.: "Sudety". Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2006
Mapy
- "Sudety Środkowe", skala 1:40 000. Plan, 2017