Po tatrzańskim wypadzie wróciliśmy na beskidzkie drogi – Główny Szlak Beskidzki w końcu sam się nie przejdzie :). Tym razem chcieliśmy dojść do Węgierskiej Górki, ruszając z Wisły Głębce, co oznaczało, że skorzystamy z pociągu oraz że przed nami prawie 30 kilometrów marszu. Wisienką na tym torcie miała być panoramy Barania Góra, matka najdłużej rzeki Polski i panoramy roztaczające się ze szczytu.
Pociąg. Dawno nim w góry nie jechaliśmy. Tym razem punkt początkowy i końcowy wycieczki były znacznie oddalone od siebie, więc ciężko było o inną opcję. Wiem, że jest wiele zwolenników komunikacji publicznej, ja się do tej grupy nie zaliczam (obecnie nie do końca widzę powód bycia zwolennikiem), ale nie jestem też przeciwnikiem. A teraz koleje dostały szansę, aby mnie do siebie przekonać :). Zaczęło się pozytywnie, gdyż godziny połączeń po pobieżnym sprawdzeniu były ok!
Odjazd z Katowic o 5:40 i na miejscu powinniśmy być o 8:00, a to dobry czas na wyjście w góry. Zanim jednak znaleźliśmy się w Wiśle, należało wstać bladym świtem i wyjść z psiakiem na spacer, a że ostatnio osiedle odwiedzają dziki, spacer w ciemności dostarczył dodatkowych emocji, ale nic wielkiego się nie wydarzyło. Na szczęście. Zostało zjedzenie czegoś i wyjście z domu z zarzuconym plecakiem. Mogłem wygodnie wsiąść w taksówkę (o tej porze w niedzielę autobusów jak na lekarstwo) i dojechać na dworzec główny. Zdecydowałem się jednak na około 45-minutowy marsz na mniejszą stację, gdzie umówiony byłem z Jackiem. Lokomotywa ciągnąca wagony pojawiła się o czasie, a więc kolejny plusik po stronie kolei.
Takie składy jeszcze jeżdżą? To pytanie nasunęło mi się kiedy znaleźliśmy się w środku. Nie wróżyło to wygodnej podróży i przez ponad 2 godziny próbowaliśmy spać, czy też raczej układać nasze ciała, aby było choć trochę wygodniej. Tym razem kolej zaliczyła minus… Na szczęście trasa minęła stosunkowo szybko i o czasie! byliśmy na początku szlaku, w drodze na Kubalonkę, gdzie ostatnio zakończyliśmy przygodę z GSB.
Już od przełęczy czekały na nas widoki – co było dobrym prognostykiem na dalsze kilometry – początkowo w stronę Ochodzitej i trochę dalej na Worek Raczański. Co prawda fragment szlaku przechodzi przez gęsty las, a że poprzednie dni były deszczowe, błota w nim było co nie miara. Meandrowaliśmy wśród wszelkiego rodzaju kałuż zanim doszliśmy do osiedla Istebnej – Stecówki, gdzie planowałem zrobić krótką przerwę w schronisku „Stecówka”. Niestety remont budynku nie zachęcił nas do przekroczenia jego progów, także po zrobieniu kilku(nastu) zdjęć ruszyliśmy z dalej, szybkim tempem. Kilka słów o tym naszym, rzekomo szybkim, tempie – na Kubalonce minęliśmy parę, która teraz znowu była przed nami. Tak więc albo to tempo wcale nie było szybkie, albo tak długo cykaliśmy te zdjęcia :D, w każdym razie mijając Ich po raz drugi usłyszeliśmy „Jak to możliwe :) ?”.
Zeszliśmy na drogę gdzie dochodzi czarny szlak i ujrzeliśmy tabliczkę – do schroniska 1.5 godziny. Ale jak to? Tak samo zdziwiłem się idąc tędy zimą, więc wiedziałem, że w schronisku będziemy za chwilkę, za kilkanaście minut. Do schroniska na Przysłopie miałem od dłuższego czasu negatywny stosunek, w końcu to zwykły komunistyczny blok, który pasuje do gór jak pięść do nosa. Jednak miejsce w dużej mierze tworzą ludzie, a że schronisko ma nowych gospodarzy o których w sieci można natknąć się tylko na pozytywne opinie, postanowiłem choć na chwilę zajrzeć do środka. Warto było! Przysłop zaczyna sensownie, turystycznie żyć i serwuje przepyszną szarlotkę :). Trzymam kciuki za Gospodarzy, bo widać, że chęci to Oni mają!
Do Baraniej Góry był już rzut beretem, ale jaki – kamienisty odcinek szlaku daje nieźle w kość, nie ze względu na podejście, a właśnie podłoże, ale przejść go trzeba… Ostatnim razem na Baraniej byłem co prawda rok wcześniej, jednak wtedy ledwo widziałem swoje buty, tak więc niewiele mogłem powiedzieć o tym, co się tam dzieje, czy też zadziało. Jeszcze wcześniejsza wizyta miała miejsce grubo ponad 10 lat temu i pamiętam z niej między innym powalone drzewa, ale wiele też jeszcze stało.
Obecnego krajobrazu nie poznałem – południowo-wschodnie stoki góry drzew w ogóle nie mają. Z jednej strony jest to przygnębiające, z drugiej spowodowało, że szlak jest jednym z piękniejszych widokowo w Beskidzie Śląskim. Można wędrować godzinami i cały czas są fantastyczne widoki. Tak więc, wątpliwej urody wieża widokowa nie jest już taka niezbędna na szczycie, ale oczywiście na nią weszliśmy i wydarzył się mały cud :). Moje doświadczenia z wszelkimi wieżami w popularnych turystycznie punktach jest takie, że przy ładnej pogodzie w weekendy jest tam pełno osób i ciężko zrobić jakiekolwiek zdjęcie. A tym razem, jak weszliśmy na górę, wszyscy zeszli (aż tak źle wyglądamy, się pytam :)) i mieliśmy czas nawet na „złapanie” panoramy… Spokój nie trwał oczywiście długo, ale te kilka minut wystarczyło, aby mieć widoki tylko dla siebie.
Od zejścia z wieży rozpoczęła się najprzyjemniejsza część dnia. Lekka droga aż do Przełęczy Glinne i cudowne widoki towarzyszyły nam przez bardzo długi czas. Dodatkowo ten odcinek szlaku, mimo wszystko, nie należy do najpopularniejszych – zdecydowanie więcej osób idzie w stronę Skrzycznego (1257 m n.p.m.) – i często jest się na nim samiusieńkim :). My na całkowitą sielankę nie do końca mogliśmy sobie pozwolić, ale z drugiej strony pociąg nie zając… w planie zawsze był awaryjny odjeżdżający ponad godzinę później.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i nim się obejrzeliśmy znaleźliśmy się na przełęczy. Ostatni rzut oka na oddalone góry, zerknięcie w stronę Węgierskiej Górki do której zmierzaliśmy i weszliśmy w las. Samo zejście jest przydługawe i trochę nudne. Urozmaiceniem były dwie Panie dzielnie podchodzące, które zapytały, czy są już w połowie drogi. Były – na Glinne, ale miały na myśli Babią Górę (sic!) :). Odpowiedzieliśmy tylko, że na Baranią jeszcze długa droga i pomknęliśmy dalej.
Zeszliśmy wcześnie. Na tyle, że po obiedzie zdążyliśmy na pociąg, którego wcześniej nawet nie uwzględnialiśmy w naszych planach. Co prawda Jacek chciał na obiad podjechać do Żywca, jednak mój brzuch nie pozwalał przystać na tę propozycję, co miało swoją dobrą stronę, bo wsiadając w pociąg w Żywcu na 100% nie znaleźlibyśmy siedzącego miejsca. Ostania kolejowa refleksja – czy tak trudno wykombinować, że w ładny weekend osób wracających z gór będzie jechało więcej? Nie rozumiem tej polityki PKP, gdyż wydaje mi się, że dodając kilka wagonów do składu koszty wzrosną niewiele, a komfort jazdy znacznie się poprawi. Nie wspomnę o rowerzystach, gdyż o nich kolej nie pamięta w ogóle i grupa licząca kilkanaście osób na jednej stacji do pociągu po prostu nie weszła…
Wchodząc do Węgierskiej Górki wyszliśmy Głównym Szlakiem Beskidzkim z Beskidu Śląskiego. Pomimo tego, że wszystkie odcinki tego szlaku przeszedłem nie raz, byłem miło zaskoczony. Spodziewałem się marszu w lasie z umiarkowaną ilością miejsc widokowych, a okazało się, że ten fragment GSB jest bogaty w punkty widokowe! No to teraz wchodzimy w Beskid Żywiecki.
Galeria
Informacje praktyczne
Punkt na mapie
Trasa
Odcinek | Szlak | Czas | GOT |
Wisła Głębce – Kubalonka | zielony | 0 godz. 30 min | 6 / 3 |
Kubalonka – Schr. PTTK Przysłop | czerwony | 2 godz. 05 min | 10 / 9 |
Schr. PTTK Przysłop – Barania Góra | czerwony | 0 godz. 40 min | 4 / 3 |
Barania Góra – Magurka Wiślańska | czerwony | 0 godz. 25 min | 4 / 3 |
Magurka Wiślańska – Magurka Radziechowska | czerwony | 0 godz. 30 min | 2 / 2 |
Magurka Radziechowska – Węgierska Górka | czerwony | 1 godz. 30 min | 8 / 15 |
Rzeczywisty czas przejścia: Czas ruchu: Czas postoju: |
7 godz. 10 min 6 godz. 05 min 1 godz. 05 min |
34 / 35 |
Mapa trasy
Profil trasy
Dojazd
Tym razem zdecydowaliśmy się na skorzystanie z publicznego środku transportu, jakim jest pociąg. Dzięki w miarę rozsądnej częstotliwości połączeń z Katowic wyjechaliśmy przed 6:00 i o 8:00 byliśmy w Wiśle-Głębce, a więc czas na rozpoczęcie wycieczki był idealny. Wracać z Węgierskiej Górki zamierzaliśmy w okolicach 17:30, z możliwością zmiany na 19:00, w zależności od tego, kiedy zejdziemy z gór. Ostatecznie zapakowaliśmy się do pociągu odjeżdżającego trochę po 16:00.
Przewodniki
- Barański M.: "Beskid Śląski. Przewodnik". Oficyna Wydawnicza "Rewasz", Pruszków 2007
- Czerwiński J.: "Beskid Śląski z plecakiem". Wydawnictwo Bezdroża, Kraków 2005
Mapy
- "Beskid Śląski", skala 1:50 000. ExpressMap, 2011
- "Beskid Śląski", skala 1:25 000. Wydanie II, galileos.pl, 2013
Piszę się na wypad w Beskid Żywiecki :D
Fajna relacja. Ja szedłem tą samą trasą 11 lipca tyle, że w odwrotnym kierunku. Pociągi PKP to niestety dalej czasy PRL bo ja jechałem starymi ciapkami w obie strony. Dodatkowo stan torów pozostawia wiele do życzenia i pociągi jeżdżą bardzo wolno, na szczęście teraz z tego co wiem zaczynają remont ale wiąże się to z tym że część trasy pociągu trzeba pokonać autobusem. Trasa bardzo widokowa. Ja od Węgierskiej Górki do Baraniej Góry spotkałem na szlaku 6 osób. Pozdrawiam
Z PKP nie jest tak źle jak myślałem :D, ale do komfortowej podróży jeszcze brakuje. Wymiana trakcji oczywiście wpłynie na komfort, ale już teraz można wdrożyć proste rozwiązania, jak zwiększenie liczby wagonów.
A ilość turystów na trasie od Baraniej Góry trochę mnie zaskoczyła. Ale to tym lepiej dla idących tą drogą :)
a to ciekawe z tymi pociągami, bo jeżdżą i nowe składy. może nie o każdej porze? fajny opis trasy – znanej dobrze, ale i tak się fajnie czyta :)
Możliwe, że tak jest. Wracaliśmy rzeczywiście nowym składem, ale ten jadący do Wisły pamięta wiele :).