Wymagająca Lackowa

Wymagająca Lackowa

Jarek Zaktaulizowany: 18 czerwca 2018 (Opublikowany: 10 stycznia 2018)
Résumé: 09-12-2017

Beskid Niski wymyśliłem sobie w maju i ten punkt został jako ostatni do zrealizowania wszystkich postanowień na ten rok. Cały czas powtarzałem, że cel jest celem, pojedziemy tam, koniec kropka. Za tymi słowami nie szły jednak w parze czyny.

W międzyczasie odwiedziliśmy z Anią – na chwilę, ale zawsze – Sudety. Po tym urlopie do Korony Gór Polski została mi tylko Lackowa, tak więc mobilizacja do wejścia powinna być większa. Powinna być, ale gdy odznak górskich pojawia się jak grzybów po deszczu, przestaliśmy przykładać do nich uwagę… Mijały więc kolejne miesiące, aż nastał grudzień i dopiero wówczas zebrałem się do wyjazdu.

Walka ze śniegiem

Czasami jest tak, że od samego początku jakiś głos czy też drobne wydarzenia podpowiadają, aby czegoś nie robić. Mnie spotkało to tym razem, ale za każdym razem ignorowałem te drobne ostrzeżenia i uparcie dążyłem do celu.

Dojazd z Katowic do Izb, skąd zaczyna się szlak, którym mieliśmy iść, zajmuje trzy godziny. Ze względu na krótki dzień chciałem na miejscu znaleźć się najpóźniej o 9:00, co oznaczało, że musimy wyjechać skoro świt, czyli o 6:00.

Do momentu umówienia się z Jackiem wszystko przebiegało bezproblemowo. Kłopoty zaczęły się od pytania: „Na którą umówiłeś się z Jackiem?”, zadanego przez Anię. Pytania zadanego o 6:15, kiedy w najlepsze spałem. Jakby to rzec, musiałem się błyskawicznie zebrać :). Musieliśmy zmodyfikować pierwotny plan, ale cały czas nie było jednak źle pod względem czasu.

Droga do Nowego Sącza przebiegała bezproblemowo. Deszcz tylko trochę mnie irytował, bo bliżej gór robi się zimniej i spodziewałem się raczej śniegu. Ten pojawił się wkrótce, ale od razu w dużych ilościach. Mimo to, niestrudzenie jechaliśmy dalej, kierując się na Mochnaczkę Wyżnią, nie wiedząc, że z każdym kilometrem popełniamy błąd. W końcu nastąpił moment zjazdu na mniej uczęszczaną, nieodśnieżaną drogę, w stronę Czyrnej.

Sztuka kierowania w śniegu

Zaczęło się od podjazdu, na który nie wjechałem :). Samochód dziwnie się zachowywał, a mniej więcej w połowie drogi stanął. Oczekiwany jeszcze przed chwilą śnieg okazał się problemem. Wycofałem. W międzyczasie do góry śmignął ktoś w cinquecento, nie zauważając za bardzo wzniesienia. To wpłynęło na moją ambicję. Kolejna próba i zarówno tym razem nie dałem rady, ale był mały sukces – zajechaliśmy trochę dalej :). Zatrzymaliśmy się. Minął nas jakiś opel. Żaden kierowca nie miał problemów z pokonaniem tego wzniesienia. Jacek zaproponował, aby rozpędzić się na odśnieżanej drodze głównej. Spróbowaliśmy i udało się. Góry stały przed nami otworem. Co jeszcze mogło się stać?

Mogliśmy na przykład zjechać ze wzniesienia, na które ledwo co wjechaliśmy, co oczywiście się wydarzyło. Przez głowę przebiegła mi myśl, że jeżeli przed nami jest kolejny pagórek, to utkniemy tutaj na dłużej. Ale nie, jechaliśmy po równym przez jakiś czas, aż w końcu zjechaliśmy z tej drogi, z którą już się jakoś oswoiłem, na podrzędną. Nie wyglądało to najlepiej. Jakieś ledwo widzialne ślady były, więc jechaliśmy. Co najważniejsze, było równo.

Przyzwyczaiłem się i do tej dróżki, a tu Jacek stwierdził, że czas skręcić w lewo. Tej drogi to już wcale nie widziałem, miałem wrażenie, że to jakieś pole przysypane równomiernie śniegiem. Niezawodny wzrok kolegi wypatrzył ślady traktora, po których postanowiliśmy pojechać. Z tym, że ów traktor po dwustu metrach dojechał do swojego gospodarstwa, a my mieliśmy przed sobą dalszą drogę. Drogę zasypaną warstwą około pięćdziesięciocentymetrowego puchu. Drogę, która zaczęła się dodatkowo wznosić. Decyzja mogła być tylko jedna – zawracamy.

Trudne decyzje

Na biegu wstecznym wjechaliśmy na teren gospodarstwa, gdzie stał traktor i tam utknęliśmy na dłużej, zakopując się. Ania przed wyjazdem wspomniała, abym zabrał łańcuchy i łopatę, ale jak tu brać, skoro śniegu nigdzie nie ma? Teraz trochę żałowałem tej decyzji, no i Jacka, któremu przypadła ciężka praca związana z próbą wypychania samochodu. Po kilku(nastu) próbach udało się i mogliśmy jechać dalej, czy raczej zawracać. Przed nami była górka, z której kilka chwil temu zjechaliśmy. Nie daliśmy rady wjechać, a że nie było jak się rozpędzić, musieliśmy się skierować w drugą stronę – w nieznane.

Po tej drodze olśniło mnie. Podczas podjazdu samochód dziwnie się zachowywał. Nie, że się ślizgał – no w końcu to nie lód, a były sprawne opony zimowe – tylko brakowało mu mocy. Kontrola trakcji musiała być temu winna! Wystarczyło sprawdzić, jak wyłączyć system i pozbyć się problemu. Na rozwiązanie musieliśmy poczekać do momentu, aż znaleźliśmy się w obszarze zasięgu sieci komórkowej. Koniec końców znaleźliśmy się z powrotem na głównej drodze, a po kilkunastu minutach znowu byliśmy w Mochnaczce Wyżnej.

Rzut oka na mapę i Jacek wyczaił, że jest jeszcze droga do Izb z Mochnaczki Niżnej i że od razu mieliśmy tak jechać i takie tam. Pocieszeni tą myślą, no bo w końcu los tak jakby się odwracał, ruszyliśmy przed siebie. Dobry nastrój ustąpił, kiedy zauważyliśmy dukt, w który prowadziła nawigacja. Ze względu na ilość śniegu, nie było opcji, aby wjechać.

Jedziemy do Krynicy

Ostatecznie pożegnaliśmy myśl, że możemy dzisiaj wejść na Lackową, gdyż zegar wskazywał nieprzyzwoitą godzinę. Było po 11:00. Z drugiej strony nie było sensu wracać do Katowic. Przecież przejechaliśmy ponad trzysta kilometrów. Skierowaliśmy się najpierw w stronę ładnie wyglądającej Cerkwi Św. Michała Archanioła a następnie podjęliśmy decyzję, aby zobaczyć Krynicę-Zdrój.

Cerkiew św. Michała Archanioła w Mochnaczce

Wybraliśmy, zdawałoby się, najszybszą drogę dojazdu. I pewnie latem tak jest. Przy wyłączonym systemie kontroli trakcji bez problemów pokonywaliśmy kolejne wzniesienia. Jakoś szło. Szło do momentu w którym okazało się, że jeden podjazd jest ponad siły samochodu. Nie daliśmy rady, musieliśmy się wycofać. Zjechaliśmy na wstecznym biegu kilka metrów po czym delikatnie hamowałem, bo prędkość robiła się niefajna. Samochód się zatrzymał. Powtórzyłem manewr i ponownie zakończył się sukcesem. Powtórzyłem kolejny raz, samochód stanął i po chwili zaczął się zsuwać w stronę pobocza. Trwało to na tyle szybko, że nie byłem w stanie sensownie pomyśleć co zrobić. Na tyle zaś długo, że miałem czas na zastanowienie się, czy jest skarpa, czy może jakieś drzewa. Posłuchałem Jacka mówiącego, aby zaciągnąć ręczny i w tym samym czasie obróciłem intuicyjnie kierownicę. Samochód dalej się zsuwał, z tym, że zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni i zatrzymał się w miejscu. Mieliśmy szczęście.

Z pierwotnie obranej trasy zrezygnowaliśmy, wjechaliśmy na drogę główną i już tylko takimi jechaliśmy do Krynicy. No bo nie ma to jak napić się zdrowotnej wody po spędzeniu kilku godzin w samochodzie :).

Tym oto sposobem Lackowa cały czas przed nami.

Galeria

0 0 votes
Article Rating

To również może Cię zainteresować

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments
Marta Nosal
10 stycznia 2018 22:23

Życzę powodzenia, ta górka daje wycisk.

Czar Gór
Czar Gór
Reply to  Marta Nosal
10 stycznia 2018 22:24

Tak mówią :). Wszyscy.

Marta Nosal
Reply to  Marta Nosal
10 stycznia 2018 22:27

Dwa razy robiłam zimówkę i za każdym razem ta górka 997 dała w kość, pchniesz się w górę a tu w dół, jest tam jedno podejście takie wymagające.

Czar Gór
Czar Gór
Reply to  Marta Nosal
10 stycznia 2018 22:32

A od której strony robiłaś? choć podobno z każdej jest stromo… Zdjęcia zazdroszczę :)

Marta Nosal
Reply to  Marta Nosal
10 stycznia 2018 22:35

Od Izby z zejściem do Wysowej, a ostro jest z każdej strony.

Strona używa plików cookie, celem analizy ruchu. Korzystając z niej, zgadzasz się na to. Akceptuj Więcej

5
0
Would love your thoughts, please comment.x